Artykuły

Znalazłem swoje miejsce

Znalazłem swoje miejsce – o były najlepsze czasy, które nieuchronnie miały stać się najgorszymi. Ruch hipisowski, polegający na dostrajaniu się, włączaniu i odlotach, miałem już praktycznie za mną, ale przede mną wciąż jeszcze było mnóstwo seksu, narkotyków i rock and rolla. Były to późne lata 70. i wczesne 80., ja byłem przed trzydziestką. Spędziłem połowę życia, eksplorując ścieżki, będąc pod wpływem różnych środków.

Znalazłem swoje miejsce – Mój pierwszy eksperyment z 12 Krokami odbył się w klubie AA mieszczącym się w budynku policji i straży pożarnej. W dusznej, hałaśliwej i zadymionej sali, aby uniknąć kontaktu z tłumem, który się tam zebrał, znalazłem miejsce pod ścianą i skupiłem uwagę na plakacie z 12 Krokami wywieszonym naprzeciwko mnie. Nie byłem pewien co do pierwszych dwóch Kroków, ale gdy przeczytałem trzeci, wstałem, żeby wyjść. Gdyby nie zupełnie obcy mi człowiek, który dosłownie złapał mnie za ramię i zapytał: „Dokąd idziesz?”, pewnie bym to zrobił i więcej nie wrócił. Odpowiedziałem, że to nie dla mnie. Przekonał mnie, żebym został, NIE przedstawiał się, NIE podnosił ręki i po prostu SŁUCHAŁ. Stwierdził, że jestem sobie to winien, a po godzinie zapytał, czy mógłbym odnieść się do czegoś, co usłyszałem. Od tamtej pory nie wypiłem ani kropli alkoholu.

Doświadczenia starszych kolegów utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie istnieje znacząca różnica między alkoholem, a narkotykami. Chodziłem też na mityngi NA. W obu wspólnotach szukałem jednak szybkich rozwiązań, a nie konfrontacji z rzeczywistością.

Na spotkania pod wpływem alkoholu

Kiedyś po mityngu podszedł do mnie facet, wziął mnie na bok i powiedział, że słuchał moich wywodów od jakiegoś czasu i że przypominam mu jego samego. Powiedział, że nie oszukam tu nikogo, chodząc w okularach przeciwsłonecznych. Okazało się, że wiedział, że chodzę na spotkania pod wpływem alkoholu. Ostrzegł mnie, że nie mogę trzymać jednej nogi w programie, a drugiej poza nim; to po prostu tak nie działa. Powiedział, że muszę być wobec siebie całkowicie szczery i zachować abstynencję od wszystkich używek. Wszystkich? Ale ja przecież nie byłem uzależniony. Nigdy nie kradłem, nie żebrałem, nie sprzedawałem swojego ciała, nie spałem w samochodzie ani na ulicy. Mogłem budzić się z kacem, ale nie potrafiłem utożsamić się z byciem osobą uzależnioną. Przecież nie byłem o nic oskarżony, nie siedziałem w więzieniu, nie byłem na detoksie ani nawet nie trafiłem na odwyk. Nauczył mnie, że wszystkie moje „nigdy nie” za chwilę mogą się stać. Okazał mi empatię i wziął pod swoje skrzydła. Zabierał mnie na mityngi, które stały się nieodłącznymi elementami drogi do wyzdrowienia. Był wychodzącym z nałogu narkomanem, obcym mi człowiekiem, który widząc nowicjusza, kogoś potrzebującego wsparcia, udzielił mu go. Pokazał, że można żyć inaczej. To właśnie robimy, tak to działa.

Odpuść sobie, pozwól działać Bogu

Fraza „Odpuść sobie, pozwól działać Bogu” była często sugerowana w obu programach. Nie było to jednak coś, do czego mogłem się zmusić, nie byłem zaangażowany w jakąkolwiek religię czy wiarę. Właściwie całe życie czekałem, wahając się, na jakiś znak istnienia, ale wiedziałem że żadnych dowodów nie dostanę. Plan na najbliższe dni zakładał, że będę udawać, że wierzę aż może mi się uda. Nie zgadzałem się z tą koncepcją, ale to była jakaś zachęta do wzięcia udziału w programie. Po kilku latach myślałem nawet, że doświadczyłem jednego z tych Duchowych Przebudzeń, o których tyle słyszałem. Ale po krótkotrwałej uldze, jaką w końcu poczułem, zacząłem wątpić w jej źródło. Pewnie doświadczyłem czegoś z powodu czystej desperacji, pomyślałem. Siła sugestii? Nie wierzyłem, że to cud. Zniszczywszy kolejny związek, nie mogąc poradzić sobie z bólem złamanego serca, stanąłem przed koniecznością znalezienia ulgi bez uciekania się do starych metod. Próbowałem się modlić, ale robiłem to bez przekonania, wątpiłem, że ​​jakiś Boski Opiekun mnie wspiera. A może końcu odzyskam zmysły i rozpoznam TO, jeśli i kiedy TO nastąpi, obojętnie ile czasu to zajmie.

Znalazłem swoje miejsce – trudny Krok Trzeci

Praktykowałam 12 Kroków w życiu codziennym, ale zdałem sobie sprawę, że poważnie traktuję tylko dwa pierwsze. Krok trzeci okazał się trudną granicą, której po prostu nie mogłem przekroczyć. W końcu zrozumiałam, że muszę zejść z płotu i podjąć decyzję. Nadszedł czas by powierzyć się Bogu. Trudne wyzwanie, kres mojego dotychczasowego życia. Jak mam się do tego zabrać. Nie odchodź, zanim nie wydarzy się cud, słyszałem. Ale co mam robić jeśli w niego nie wierzę? W moc modlitwy też nie. Udawać, dopóki się nie uda? Serio, znowu mam się oszukiwać?

Jak my wszyscy, mam swoje doświadczenie, służy mi ono jako przewodnik w codziennym podejmowaniu decyzji. W ostatecznym rozrachunku albo w coś wierzę i za tym jestem, albo nie. Mam wiele watpliwości, odpowiedź nie zawsze się pojawia, czasem porzucam rozważania na jakimś etapie, nie uzyskując zgodności między tym co myślę o danej kwestii, z tym co czuję w duszy.

Zacząłem skupiać się na świeckim aspekcie życia. Gdy coś miało dla mnie sens i czułem że opiera się na prawdzie, porzucałem stare założenia. Odnalazłem wiarę w siebie. Uznałem, że nie potrzebuję wskazówek z wyimaginowanego źródła. Przyznaję, że nie udało mi się osiągnąć równowagi w życiu samodzielnie, ale moc, która mi pomaga nie jest wyższej natury. Wszyscy jesteśmy sobie równi, a mocne i słabe strony tych, którzy zetknęli się ze mną na drodze trzeźwego życia, są tu dzisiaj i będą w przyszłości, wraz z tymi, których dopiero spotkam. W każdym razie, proszę, nie wracajmy do rozmów o religii.

Znalazłem swoje miejsce – 40 lat trzeźwości

Przewińmy czas do przodu o prawie cztery dekady, bo tak długo utrzymywałem całkowitą abstynencję od jakichkolwiek używek. Stałem się produktywnym członkiem społeczeństwa. Podróżowałem po świecie, kupiłem dom, ożeniłem się.

Tuż przed pandemią COVID wróciłem do narkotyku, trawki. Choroba jest bardzo cierpliwa i podstępna. Byłem i jestem ćpunem, więc w krótkim czasie znalazłem się dokładnie w tym samym miejscu, w którym skończyłem. Tym razem straciłem wszystko, co ceniłem: żonę, z którą byłem 35 lat, bezpieczeństwo finansowe oraz wszelki szacunek do samego siebie i poczucie własnej wartości. Jakby tego było mało, straciłem również chęć do życia.

Branie w ukryciu

Moja była wróciła pierwszym samolotem po naszej rozpaczliwej rozmowie telefonicznej, której dziś nie pamiętam. W szpitalu, gdzie byłem pod obserwacją na oddziale dla osób z myślami samobójczymi, zdiagnozowano u mnie amnezję psychogenną. Znowu spróbowaliśmy być razem. Żona, teraz na emeryturze, wcześniej przez lata pracowała w służbie zdrowia jako terapeutka uzależnień. Odkrycie raka i pięć lat prób znalezienia odpowiedniej terapii drastycznie zmniejszyły jej zdolność radzenia sobie z codziennymi wyzwaniami. Przyznałem się, że jakiś czas wcześniej brałem za jej plecami. Byłem dobry w oszukiwaniu. Wtedy ta sama uzależniona osobowość we mnie uznała, że to może być dobry moment, aby przekonać ją do spróbowania medycznych konopi. Tylko dla ulgi, oczywiście. Sprytnie zyskałem w niej aktywnego partnera w braniu.

Znalazłem swoje miejsce

Po Covidzie i nadużywaniu tej substancji, żona miała dość, ale ja nie. Wiedząc, że to jej decyzja jest właściwa i nie chcąc jej stracić na zawsze, poszedłem za przykładem, przestałem brać i wróciłem na mityngi. Uważam że to jedna z najlepszych decyzji i inwestycji, jakie można zrobić, aby pozostać trzeźwym i czystym. Dzisiaj zbliżam się do trzeciej rocznicy. To nie jest konkurs, to raczej czarny humor, który mówi, że zbliżają się moje siedemdziesiąte czwarte urodziny, więc ja bez względu na wszystko, nigdy już nie pobiję wcześniej osiągniętego czasu abstynencji. Przynajmniej nie w tym życiu.

O sobie

A tak przy okazji, nazywam się Eddie Cohen. Ponieważ moje urodziny przypadają pierwszego stycznia, nigdy tak naprawdę ich nie obchodziłem. W tym wyjątkowym dniu miałem inne zajęcia. Większość świata reaguje tak, jakby to miał być nasz ostatni dzień. Pomimo drogi, którą przebyłem, moje zainteresowania właściwie niewiele się zmieniły przez całe życie. Książki, filmy i muzyka nadal zajmują mój czas, podobnie jak oglądanie sportu; różnica polega na tym, że teraz jestem już na emeryturze i nie uczestniczę w wyścigu szczurów. Praktycznie wszystkie mityngi, w których biorę udział codziennie, mają charakter świecki. Chciałbym wierzyć, że AA działa zgodnie z tym, co głosi, że niewierzący są mile widziani, ale gdyby to była prawda, to przecież ten agnostyczny nurt nie byłby nam potrzebny. Dziękuję, że mogłem podzielić się wspomnieniami z przeszłości i nadzieją na przyszłość.

Eddie Cohen

Tłumaczenie za zgodą AA Agnostica. Śródtytuły pochodzą od redagującego.

Polecam też inne artykuły na tej stronie, np. Siła wyższa dla Agnostyka