Artykuły

Medytacja – praktyczne narzędzie

Medytacja. Pierwsze doświadczenie z medytacją przeżyłem w drugim roku zdrowienia. Było to krótko po otrzymaniu medalu od macierzystej grupy Manhattan z Nowego Jorku w listopadzie 1973 roku. Było to w Centrum Jedności, w latach 70. miejscu popularnym wśród lokalnych alkoholików.

Medytacja. Niedawno opisałem moje doświadczenie „białego światła”. Choć zdecydowanie inne, nie odstaje pod względem intensywności od tego, które przeżył współzałożyciel Bill Wilson:

Jest słoneczny środowy poranek. Idę do Centrum Jedności, mieszczącego się w starym hotelu Abbey Victoria, z mojego biura przy ulicy 38-ósmej ulicy. Jestem w drodze na moją pierwszą medytację. Czuję się ambiwalentnie idąc w ten chłodny, słoneczny późnojesienny dzień. Jest 1973 rok. Jestem dość niepogodzony ze sobą, wręcz się waham. Kilka dni wcześniej odkryłem, że moja druga żona ma romans. Od razu wyprowadziłem się z naszego mieszkania i chwilowo mieszkam w biurze. Kilka tygodni temu, dzięki łasce Anonimowych Alkoholików, obchodziłem swoją pierwszą rocznicę trzeźwości.

Im bliżej Centrum Jedności, tym bardziej mieszane mam uczucia. „To głupie. Idiotyczne. Co mi da medytacja? Chcę odzyskać żonę. Chcę zabić lub przynajmniej poważnie skrzywdzić Toma, jej kochanka”.

Jestem zrozpaczony, mam złamane serce. Czuję wściekłość. Gdy zbliżam się do wejścia, ogarnia mnie bunt. „Chrzanić to, spadam stąd”.

I wtedy żona kolegi ze zdrowienia, Nancy, wita mnie z entuzjazmem. Jest wdzięczna, że może się podzielić doświadczeniem Jedności z kimś ze wspólnoty. Posłusznie podążam za nią po schodach do wielkiej sali. Nancy dołącza do grupy przyjaciół, a ja siadam na środku pustego rzędu. Światła przygasają, fioletowy reflektor podświetla twarz Justina Morleya, który poprowadzi medytację.

Po kilku taktach delikatnej, melodyjnej muzyki Justin przemawia pięknym barytonem. Delikatnie sugeruje, byśmy wyciszyli nasze umysły i skoncentrowali się na oddechu. Głęboko wdychali, a potem głęboko wydychali.

Ciężko usiedzieć w miejscu. Jakby robale po mnie łaziły. Przełykam, by nie zacząć kasłać. Nogi zaczynają mnie boleć. Przekładam je, przejęty, że przeszkadzam innym.

Obsesyjne myśli pędzą mi przez głowę. Wielokrotność wariacji na temat „to kretyństwo”. Potrzebuję wszystkich zasobów siły woli, by nie wybiec krzycząc „muszę stąd spadać”.

Pomimo mojej rozproszonej świadomości, powoli się uspokajam. Z początku niezauważalnie, zbierając pełnię samego siebie, zdaję sobie sprawę z kaskady galaktyk płynących we wszystkie strony.

Jestem zahipnotyzowany nieskończonością światła, niekończącym się wodospadem wewnętrznego światła.

Nagle wielkie, ciemne drzwi nakładają się na obraz pędzących galaktyk, które nadal widzę pędzące za tymi drzwiami. Nie słyszę głosu, nie czytam słów, ale w głębi mego wnętrza pojawia się podniosła myśl:

„By dołączyć do nieskończoności światła, wystarczy, że otworzysz drzwi”.

Powoli, ze łzami wdzięczności płynącymi po policzkach, patrzę na moją rękę unoszącą się i otwierającą drzwi.

Minęły 43 lata. Nadal jestem trzeźwy. Żyję spełniony i szczęśliwy z moją czwartą żoną, Jill. Choć jest późna jesień mojego życia, jestem nader wdzięczny, że wciąż wyraźnie pamiętam swoje pierwsze doświadczenie z medytacją.

Czy nie byłoby logiczne, wręcz oczywiste, że po tak silnym doznaniu medytacyjnym, stałbym się wiernym wyznawcą codzienniej medytacji? Takie założenie byłoby rozsądne, ale tak się nie stało.

Podczas mojego długiego procesu zdrowienia tylko dwie rzeczy były zawsze stałe: 1. nie sięgałem po pierwszego drinka i 2. chodziłem na masę mityngów. Dzięki temu przeżyłem NADZIEJĘ – Słuchałem Doświadczeń Innych (ang. HOPE – Hearing Other People’s Experiences) o byciu trzeźwym po jednym dniu na raz.

Trzeźwiejąc na Manhattanie w latach 70. i kontynuując zdrowienie przez lata 80. i 90. na przedmieściach Nowego Jorku, miałem kontakt z masą New Age-owych, nietradycyjnych praktyk, łącznie z różnymi podejściami do medytacji. Dodatkowo ćwiczyłem yogę, Tai Chi oraz zostałem żarliwym, obsesyjnym wręcz, biegaczem długodystansowym.

W mojej zawodowej praktyce jako terapeuta specjalizujący się w uzależnieniach i zespołach stresu pourazowego, czasem prowadziłem warsztaty o zaletach medytacji. Polecałem ją również większości swoich pacjentów.

Moje osobiste praktykowanie medytacji, czy to zazen, czy liczenie oddechów, czy powtarzanie mantr, pozostawało jednak sporadyczne. Byłem raczej typem „rób, co mówię” niż facetem prowadzącym poprzez przykład.

Jednak w lipcu 2014 roku mój przyjaciel Roger C. zasugerował mi, bym użył apki Insight Timer*, która zawiera wiele medytacji prowadzonych. Prowadzą je ludzie – część znana, większość nie – z całego świata.

Ściągnąłem ją na iPhone’a i od tamtego czasu regularnie jej używam.

(Aplikacja jest darmowa, zawiera jednak elementy płatne – ostrzeżenie tłumacza)

Dziś, 29 stycznia 2016 roku, mam 828 odbytych sesji w 499 dni. Dziś jest 275. dzień z rzędu, gdy odbyłem przynajmniej jedną sesję dziennie, co stanowi 89% dni, odkąd zacząłem używać aplikacji w 2014. Daje to łącznie 203 godziny medytacji. Systematyczniej medytowałem rano i wieczorem niż kiedykolwiek wcześniej.

Zawsze miałem osobowość typu A, byłem kompulsywnie-obsesyjnym perfekcjonistą zarówno w pracy jak i prywatnie. W artykule z AA Beyond Belief (ang. AA Nie do wiary/AA Poza wiarą) pt. „Urazy, złość, zdrowienie”, opisałem siebie jako niezdolnego do włączenia pauzy, gdy się rozdrażnię. Parujące urazy, wybuchowość i jadowita niecierpliwość czasami przysparzały mi poniżających trudności w trzeźwości. Pomimo lat zdrowienia.

Czy medytacja zmieniła moje codzienne życie w zdrowieniu? Słowem – T A K.

Zdecydowanie zauważam, że jestem dużo spokojniejszy i mniej reaktywny niż wcześniej. Posiadłem nie tylko zdolność pauzowania po rozdrażnieniu, ale też zdolność czynienia tego stale stosując Zasadę 62* wobec siebie oraz każdej sytuacji, w której staję się niecierpliwy lub nieznośny. Zauważalnym plusem jest, że potrafię się uspokoić relatywnie szybko po uświadomieniu sobie swojego rozdrażnienia.

Odkąd regularnie medytuję, dużo łatwiejsze niż wcześniej stało się życie z rozproszonym, pełnym presji i perfekcjonizmu hałasem w mojej głowie. Mogę się cofnąć i przyswoić sobie dwie myśli, jakże przydatne dla spokoju duszy, czy też – jak Bill Wilson to ujął – emocjonalnej trzeźwości: 1. Jak ważne to jest? 2. Czy wolałbym teraz być szczęśliwy?

medytacja
Medytacja

Podam konkretny przykład, jak przeżyłem trudną sytuację inaczej niż zwykle to czyniłem, nim zacząłem medytować. Nie tylko byłem zdolny adekwatnie sobie z nią poradzić, ale zrobić to z wdziękiem, godnością i poczuciem humoru.

Kilka miesięcy temu, podczas wakacji z żoną, trafiłem do szpitala z niewydolnością serca. Spędziłem wiele niespokojnych godzin, nie mogąc zasnąć, słuchając maratonów prowadzonych medytacji z mojego telefonu. Odkryłem, że słuchanie ich pomogło mi tak samo odpocząć jak sam sen.

Zdolność przetrwania tej zagrażającej życiu sytuacji ze spokojem i życzliwością wobec personelu, żony i siebie samego przypisuję regularnemu medytowaniu od półtora roku.

Jestem ogromnie wdzięczny, że pozwoliłem sobie na stałe doświadczanie regularnej medytacji, która według naukowców jest bardzo korzystna dla jakości życia. Jakość mojego zdrowienia w diametralny sposób się polepszyła, odkąd praktykowanie medytacji stało się regularną częścią mojego życia.

Thomas B

AAAgnostica: Thomas B. jest trzeźwy od października 1972 roku. Przez 49 lat trzeźwości stałą częścią jego zdrowienia były służby AA. Napisał 21 artykułów dla AA Agnostica i dla Beyond Belief. Wraz z byłą żoną Jill pracował nad rozwojem świeckiego ruchu AA w stanie Oregon, zakładając świeckie mityngi w Portland i Seaside. Po 30 latach pracy w leczeniu uzależnień w Nowym Jorku mieszka na emeryturze w Tucson w stanie Arizona wraz z synem, również czystym i trzeźwym. 3 – 5 razy w tygodniu uczęszcza na mityngi. Dziękujemy Ci, Thomasie, za wszystko, co zrobiłeś dla świeckiego AA.

artykuł ze strony aaagnostica.org